Wątpliwości, to moja specjalność!

„Wątpliwości zabiły więcej marzeń niż porażki” – usłyszałem to kiedyś podczas występu stand upera Michała Kutka, oglądanego na kanale YT. Z czym muszę się zgodzić. Dlatego to stwierdzenie utkwiło mi mocno pod czaszką, ponieważ od miesięcy miotam się ze swoim bieganiem. Dalszą „karierą” podstarzałego biegacza amatora, w którego głowie nadal tkwią mrzonki o biegowych sukcesach, możliwych do osiągnięcia przez ponad 50-cio letniego biegacza.

Ale z jednej strony wiem, że bez motywacji, takiej jak chociażby poprawa wyniku na znanej  z wcześniejszych startów trasie, albo zajęcie zadowalającego miejsca w innym wyścigu, zmusza mnie do treningów. Pal licho to, że nie są one optymalne. Ale na sto procent biegając bez określonego celu, nie wyszedłbym na zewnątrz, podczas kiepskiej pogody, trzaskającego mrozu, albo letniego upału aby pobiegać. A tak jest jakiś cel, do którego staram się zmierzać. Później będzie kolejny i następny. Tak w każdym razie jest od początku mojego biegania.
Z drugiej strony zdaję sobie z tego sprawę, że moje możliwości zostały mocno ograniczone. Nie wiem tylko, czy jedynie podupadłem fizycznie, czy też przebyta zatorowość płucna bardziej od fizycznej niemocy – zdołowała mnie psychicznie. Być może moje treningi ogranicza strach przed przeciążeniem organizmu. Obawa towarzysząca mi od ponad dwóch lat. A może są to prawdziwe ograniczenia, których nie jestem wstanie przeskoczyć, nadal łudząc się tym, że dam radę?

Wiem, że są ludzie, którzy po przebyciu zakrzepicy, albo zatorowości płucnej, nadal mocno biegają. Ale każdy ma odmienny organizm i nie powinniśmy porównywać się z innymi, szukając własnej drogi, odpowiedniej dla nas i tylko dla nas! Tylko jak ją znaleźć? Jak stwierdzić, co będzie dla nas dobre, a co nie?
Moje chroniczne przemęczenie martwi mnie najbardziej, stąd owe wątpliwości i pytania, jak na razie pozostające bez odpowiedzi; Ile kilometrów biegać? Jak biegać? Ile razy w tygodniu trenować? A może przestać biegać i zająć się czymś zupełnie innym?
Tak jest od wielu miesięcy, w czasie których próbowałem nieomal wszystkiego. Z optymistycznych 300km biegu w miesiącu, zszedłem do 250km, a później do 200km Biegałem krótsze treningi, 5-6 jednostek w tygodniu. Później ograniczyłem kilometraż, a ilość treningów do czterech. Niestety nic to nie dało, gdyż obrzydliwe zmęczenie nadal mi towarzyszy. Nawet teraz, kiedy biegam dłuższe treningi, wykonując je tylko trzy razy w tygodniu, zostawiając sobie aż cztery dni w tygodniu na regenerację, albo aktywność innego typu. Co jest moim kolejnym eksperymentem.
Nie miałbym tych wątpliwości, gdyby nie zależało mi na wynikach. Ale nie widzę sensu w bieganiu dla biegania. Możliwe, że na przykład dla korporacyjnego szczura, codzienny trucht ze słuchawkami na uszach, z których sączy się muzyczka do jego umysłu i serca – ma sens i takie wylogowanie się z rzeczywistości chociażby na chwilę – przerwa w wyścigu szczurów, z pewnością działa na taką osobę zbawiennie.
Tymczasem zabójcze wątpliwości, zostały spotęgowane bólem kręgosłupa i tym, że nie wiem, co jest tego przyczyną. Może to skutek mocnych treningów, które wyjątkowo sprawnie mi się ostatnio układały? A może ich znacznie większa objętość?  Mogłem też nabawić się dolegliwości dzięki zbyt gwałtownemu wprowadzeniu ćwiczeń uzupełniających, albo za dużej ilości mocniejszych akcentów w stosunku do ogólnego kilometrażu.
Wątpliwości! Wiem, że powodują ograniczenia również podczas startów, bo każdy tegoroczny bieg mogłem przebiec lepiej. Tylko moje asekuracyjne podejście znacznie mnie spowolniło, ale to tylko moje domniemanie. Najgorsze jest to, że nadal nie znam odpowiedzi na pytanie; jak mam dalej biegać i na ile mogę sobie pozwolić? Najprościej byłoby rzucić bieganie, zajmując się czymś zupełnie innym, albo i niczym! Ale życie bez pasji to wegetacja, a ja chociaż jestem ukorzeniony na świecie, żyjąc w tym samym miejscu od lat, chciałbym czegoś więcej…

Slavo65

Możesz również polubić…