Bieg na Jawornik na pełnych obrotach :)
Do Złotego Stoku (08.07.2017) jechałem przy akompaniamencie metalowych riffów Pantery. Płyta „Cowboys from Hell” towarzyszy mi od kilku miesięcy. Zakleszczyła się w odtwarzaczu, lecz ciągle nie ma czasu, a raczej chęci na jej wydobycie. Dlatego postanowiłem, że podejmę próbę wyciągnięcia jej dopiero jak znudzi mi się agresywna muzyka tej kapeli.
Na miejsce dotarłem sporo przed godziną startu. Byłem mile zaskoczony liczbą znajomych osób które spotkałem, bo na listę startową przed zawodami jedynie zerknąłem. Skupiając się na wynikach biegu z poprzednich edycji oraz na profilu trasy. Na podstawie tej analizy doszedłem do wniosku, że miejsce na pudle w kategorii jest dla mnie poza zasięgiem, lecz nie zamierzałem odpuszczać. To były dane historyczne. Świat nie stoi w miejscu i może przyjechać mocniejsza konkurencja, albo słabsza i będzie inaczej niż rok wcześniej.
Mój start miał być mocnym sprawdzianem przed docelową imprezą w drugiej części sezonu. Maraton w Gorcach będzie dwa razy dłuższy i co najmniej z trzykrotnie większym przewyższeniem. W Złotym Stoku nie zamierzałem się obijać. Chciałem wiedzieć z czym pojadę na drugi koniec Polski. Dlatego odpuściłem jeden trening i zrobiłem dwa dni wolnego przed zawodami. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było na co winy zwalać, jeśli blado bym wypadł.
W starym kamieniołomie było duszno i bardzo ciepło, a burza wisiała nad nami w powietrzu. Na rozmowach ze znajomymi czas szybko minął. Zrobiłem kilkaset metrów truchtu. Lekkie rozciąganie i do boju. Plan był prosty jak zwykle. Najpierw wdrapać się na górę jak najszybciej się da, a później zbiegać na złamanie karku. I właśnie tego zbiegu się obawiałem. Za wolny ze mnie zawodnik, a zbiegi zawsze są mocno obciążające dla organizmu. Dlatego musiałem wypracować jak najlepsze miejsce na kilkukilometrowym podbiegu, bo wiedziałem, że szybsi zawodnicy będą chcieli odrobić straty. Ja silniejszy fizycznie, ale wolniejszy musiałem postępować zupełnie odwrotnie. Za to lubię biegi górskie – tutaj można najbardziej pokombinować. Ale i tak wygrywają ci najlepsi. Chociaż taktyka dotycząca biegu ma większe znaczenie niż na płaskiej trasie. Tam tylko ustalamy czas i strategię na przykład biegniemy jednostajnym tempem, albo przyspieszamy co kilka kilometrów. W górach każdy podbieg może być inny. Jeden długi monotonny, inny krótki lecz bardzo stromy, to samo jest ze zbiegami. A jak dojdzie do tego błoto lub deszcz. Wówczas na tej samej trasie można uzyskać inny wynik niż rok wcześniej, przy identycznej formie co poprzednio.
Ruszyliśmy. Od pierwszych metrów pod górę. Najpierw bardzo łagodnie, szerokim leśnym traktem. Biegłem szybko, lecz nie napierałem. W końcu to nie był bieg na jeden kilometr tylko nieco dłuższy. Trasa wiła się do góry leśnymi drogami. Od drugiego kilometra nikt mnie nie wyprzedzał, co mogło oznaczać że jestem we właściwym miejscu i muszę napierać do przodu. Trzeci kilometr i kilkaset metrów w dół. Mocno przyspieszyłem wyprzedzając kilku zawodników. Następnie zaczęła się ponowna wspinaczka. Trasa łagodniejsza niż myślałem, albo byłem lepiej dysponowany. Na pierwszym punkcie z napojami załapałem się na łyczek wody. Żadnych żeli, izotoników, czy czegoś takiego. Chwila przerwy w biegu spowodowana była mozolną wspinaczką. Ten krótki lecz trudny odcinek pokonywałem marszobiegiem. Nie było innego wyjścia. Końcówka wspinaczki w partii szczytowej prowadziła wąską ścieżką do najwyższego punktu wyścigu i Jawornik Wielki zdobyty. Następnie wąską ścieżką, bardzo mocno zarośniętą trawą zaczął się zbieg. Najpierw łagodnie, a później coraz bardziej stromo. Powalczyłem tutaj z zawodnikiem depczącym mi po piętach od kilku kilometrów. 5:00, 4:45, 4:30, 4:00. Pojawiło się nawet 3:50min/km na Garminie. Więcej już nie mogłem wycisnąć. Na kilkusetmetrowym łagodnym podbiegu z którego roztaczał się piękny widok między drzewami dogoniłem Łukaszewskiego Andrzeja – zawodnika z mojej kategorii. Na wszelki wypadek napierałam dalej, bo na zbiegu mógł być mocniejszy ode mnie i nie myliłem się. Najpierw wyprzedził mnie mój „prześladowca”, a później, gdy zostało ok. 3km – Andrzej Łukaszewski ponownie był przede mną. Przyspieszyłem, ale było to za mało, aby nawiązać skuteczną walkę. Oddalał się ode mnie powoli, ale systematycznie. Meta była bardzo blisko, ale młodzież napierała za plecami! Najpierw jeden zawodnik wyprzedził mnie bez problemu, później drugi, lecz dopadła go kolka i musiał stanąć na chwilę. Ostatnie metry to zbieg prowadzący kocimi łbami, a później szuter i około 200m do mety pędzikiem aby urwać jeszcze kilka sekund.
Wypadło nieźle. 23 miejsce w kategorii Open na 116 osób i 3 m-ce w kat. M50 na 12-tu rywali. Trasa biegu wynosiła około 20km Według mojego Garmina 19,8km Bieg na Jawornik pokonałem w czasie 1:40:57 Cieszę się, że mogłem zrealizować swój plan i wylądowałem na pudle, czego się zupełnie nie spodziewałem.
Zwyciężył Piotr Holly (sportfuel.pl) z Wałbrzycha – 01:22:34, drugi był Kubicek Petr (Rychle-By IndiJan) – Czechy – 01:25:15, trzeci również zawodnik z Czech – Strapek Jan (Rychle-By IndiJan) – 01:26:48
Najlepsze Kobiety: Durkalec Jagoda – 01:44:59, Kumaszka Anna (Zabiegani.com.pl) – 01:50:19 oraz Andrzejczuk Marzena – 01:55:31
Link do wyników półmaratonu, biegu na dystansie 9km oraz rywalizacji w kategorii Nordic Walking (9km) > Bieg na Jawornik 2017 – wyniki
Strona zawodów > http://www.biegnajawornik.pl