Gniezno i wiatr historii w oczy!
Początkowo Gniezno nieco rozczarowało, ale później było coraz lepiej.
Nie wypada nie napisać o półmaratonie w Gnieźnie zwanym Biegiem Lechitów. Trochę z tym zwlekałem, bo kilka spraw mam na głowie, ale wspomnieć muszę. Nie dlatego że poprawiłem swój skromny życiowy wynik, ale z powodu zawodów jakie mile wspominam, za co organizatorom ogromnie dziękuję. Do Gniezna (13.09.) udałem się z Radkiem, który sprawnie zawiózł nas na miejsce. A tam był luzik – zrobiliśmy nieco, aby zawody mające odbyć się następnego dnia nam nie wyszły. Tym razem nie było spinania się, stresu, potu itp. doznań towarzyszących człowiekowi przed startem – jeśli na wyniku mu zależy. Zamiast tego był olbrzymi big mak czy jak to nazwać nie mam pojęcia, bo nie często sięgam po takie pożywienie. Może raz w roku? W każdym razie była to OLBRZYMIA buła z mięsem i do tego Lech – napój zwany piwem, który ze złocistym trunkiem ma nie wiele wspólnego. Niestety nic innego nie było – mogliśmy zamówić herbatę, tak byłoby zdrowiej i taniej. Później spacerowaliśmy po mieście, meldując się w biurze zawodów. W hali gdzie mieściło się biuro, znajdowało się kilka stanowisk do obsługi zawodników i nie musieliśmy stać w kolejce po swój pakiet startowy, który był wyjątkowo wypasiony: pamiątkowy kubek, kufelek, efektowna koszulka i coś tam jeszcze. Dokupiłem kilka gadgetów po zawodach, bo istniała możliwość nabycia pamiątkowych koszulek, kufelków i kubków po bardzo przyzwoitej cenie.
Bycza Buła > http://byczabula.zobaczsmak.pl Przy nich MacDonalds wypada niezwykle bladziutko. Może jedzenie nie jest zbyt zdrowe, ale to była prawdziwa uczta!
Gniezno mnie nieco rozczarowało. Może dlatego że spodziewałem się wypielęgnowanego i zadbanego miasta, miejsca historycznego otoczonego szczególną opieką. Niestety miasto jest zaniedbane, przynajmniej tak wyglądało w wielu miejscach naszego popołudniowego spaceru. Ale piękny rynek, kamieniczki, katedra i wiele innych obiektów robi wrażenie. A może zbyt wiele po Gnieźnie się spodziewałem i stąd lekkie rozczarowanie?
Organizatorzy Biegu Lechitów zrobili niezłą robotę. Warto tutaj przyjechać.
Nocowaliśmy Pod Topolami. Nie dosłownie, ale tutaj >>>>> http://www.noclegipodtopolami.pl Wystrój przypominał wczesne lata 70-80 – te, lecz było sympatycznie, nie drogo i w pobliżu centrum. Po naszym obfitym posiłku zakrapianym „piwem” obawiałem się, czy nasza żywieniowa nonszalancja nie wpłynie na jutrzejszy bieg, ale klamka zapadła – do łóżka, pozostał sen i trawienie pokarmu.
[youtube 3TGvlMcylc0 nolink]
Ubiegłoroczna relacja z Biegu Lechitów, ale warto obejrzeć.
Następnego dnia podjechaliśmy w pobliże miejsca, skąd uczestników biegu przewożono do Ostrowa Lednickiego na miejsce startu. Wiele trudu zadał sobie organizator zawodów, bo przewiezienie ponad tysiąca uczestników półmaratonu, to duży koszt i dodatkowe wyzwanie. Na miejsce pojechaliśmy pierwszą turą. W Ostrowie zastała nas mgła. Początkowo nie wiele było widać. Dodatkowo dmuchał chłody, bardzo mocny i nie przyjemny wiatr. Nie wszystko co Radek znalazł o pogodnie jaka miała być w dniu zawodów się sprawdzało (na razie). Najbardziej martwił go mocny wiatr i zanosiło się na to, że w trakcie zawodów taki będzie. Mgła powoli opadała i robiło się coraz cieplej. Do startu zostało jeszcze sporo czasu, więc ukryliśmy się w pobliskiej restauracji pijąc herbatę i patrząc przez okno, za którym widzieliśmy coraz więcej uczestników Biegu Lechitów.
Płasko nie było, ale wiatr bardziej utrudniał walkę o przyzwoity wynik.
Rozgrzewka – 2km truchtu i start! Moje plany na ten bieg były skromne – poprawić wątłą życiówkę sprzed dwóch lat wynoszącą 1:39:59 Ostatni asfaltowy półmaraton robiłem kilkanaście miesięcy wcześniej i chciałem się nieco podciągnąć. Niestety kilka miesięcy bez biegania, a później kolejne ze skromnym kilometrażem nie wróżyły zachwycającego wyniku. Byłem jednak optymistycznie nastawiony – dziwne. A może uda mi się poprawić wynik, tak precyzyjnie jak koledze Arturowi z Wałbrzycha, o dwie sekundki? Zawsze coś! Ruszyliśmy. Początkowo nie wiało, lecz nie trwało to zbyt długo. Zrobiliśmy „agrafkę” na początku trasy i zaczęło wiać. Najwyraźniej ustawiliśmy się twarzami do wiatru. Dopełniła się również niezbyt optymistyczna dla biegacza prognoza pogody – robiło się coraz cieplej! Z powodu wiatru nie było to zbyt odczuwalne, ale postanowiłem pić więcej wody niż zwykle. Pogoda była po prostu zdradziecka. Trasa półmaratonu wznosiła się łagodnie, tak jak zapowiadał organizator. Nie było zbyt wiele przewyższenia, ponieważ organizatorzy atestowanych biegów starają się o wypłaszczenie swoich dystansów, aby były porównywalne z innymi. Ale ten wiatr sprawiał wrażenie jakbyśmy biegli ciągle pod górę!!! Tym razem zerkałem na Garmina wyjątkowo często. Dosłownie co kilkadziesiąt metrów, bo tempo biegu nieustanie spadało. 4:50 i mocniej – jest planowane 4:28-4:30 Po chwili znowu 4:50! I ponownie przyspieszenie do 4:30, bo życióweczkę mimo wszystko chciałem nieco podreperować, a 1:35:00 wyglądałoby nawet nieźle. Niestety wiatr mocno utrudniał wędrówkę do mety. Niemal cały czas wiało w twarz. Bieg bardziej przypominał walkę z wiatrem niż z długim dystansem.
Radek > http://biegaczpolski.pl i ja na mecie z poprawionymi wynikami i pięknymi pamiątkowymi medalami. (fot. Tomek Błaszkiewicz)
Rekord życiowy poprawiłem meldując się na mecie na 199 pozycji open i 11-tej w kat. M50 Było nieźle – czas 01:38:39 Zadowolony jestem z tej skromnej poprawy, bo po ostatnich perypetiach zdrowotnych nie spodziewałem się zbyt wiele. Najbardziej cieszy mnie to, że na Biegu Lechitów przełamałem się (mogłoby tak już zostać), a to prawie mi się nie zdarza. Mam ogromne braki mentalne. Za mało wiary w swoje siły, co skutkuje gorszymi wynikami niż być powinny. Ostatnie kilometry pokonałem najszybciej. Trochę przydusiło mnie na końcowym podbiegu, po którym było nieco z górki i do mety! Przy tak mocnym wietrze trudno mówić o wyważonej strategii. Z pewnością był on kolejnym doświadczeniem. Bieg nie zmęczył nas tak mocno, co oznacza że walka z wiatrem odebrała nam szybkość, a nogi nie dostały takiego wycisku na jaki były przygotowane i następnego dnia Radek robił normalny trening, a ja mimo wszystko postanowiłem jeden dzień odpuścić, bo pięć dych na karku wymaga dłuższej regeneracji.
Orzełek – symbol biegu, znak naszej polskiej tożsamości.