Beh na Hvezdu!
Od lewej: Filip, ja, Ania, Darek, Przemek i Artur. Jedyni zawodnicy z Polski, którzy w sobotę w Bromowskich Skałach walczyli z Czechami na ich terenie.
Postanowiłem zrezygnować z zawodów, bo nocne zmiany dają mocno popalić i nigdy nie startowałem w czasie trwania powtarzającego się co kilkanaście dni nocnego cyklu. Nie chciało mi się również samemu jechać do Czech, bo hasło na temat wyjazdu rzuciłem, ale nie było odzewu. Na szczęście dzień wcześniej zadzwonił Przemo – pytając o to czy jadę i zaczęliśmy organizować ekipę. W dzień wyjazdu ze snu obudził mnie Artur, którego plany biegowe na ten weekend zmieniły się i chciał również pojechać do Polic. Później zadzwonił Filip i tak na oddzwanianiu oraz konsultowaniu się minęło kilkadziesiąt minut, w ciągu których zapomniałem o krótkim śnie i zmęczeniu. O 12:30 przyjechał po mnie Przemek w towarzystwie Ani i Darka. Przejeżdżając przez Wałbrzych, zabraliśmy Artura. Podróż minęła szybko, bo droga nie była daleka. Do Polic nad Metui z Wałbrzycha jest około 45km. Po drodze (już po czeskiej stronie) mijaliśmy Filipa z Mieroszowa, który postanowił biegiem dotrzeć na zawody, wystartować i biegiem powrócić. Według moich późniejszych obliczeń zrobił ponad 40km, ale przygotowuje się do pierwszego ultramaratonu i solidny kilometraż mu się przyda. Dotarliśmy do Polic kilkadziesiąt minut przed startem.
Przemek z lewej i koledzy z Wrocławia, którzy nie zdążyli zapisać się na zawody, ale biegli, bo po to tutaj przyjechali.
Zapłaciliśmy po 60 koron wpisowego, wypełniliśmy formularze, pobraliśmy numery startowe i zaczęliśmy rozgrzewkę na uliczkach rozłożonych wokół malowniczego ryneczku. Było gorąco, ale dzisiaj nie obawiałem się upału, bo trasa nie była długa i powinienem wytrzymać bez problemu. Wystartowaliśmy o 14:30 Czesi jak zwykle zaczęli ostro i już po kilkuset metrach peleton złożony z ponad setki uczestników był mocno rozciągnięty. Wybiegliśmy z rynku, obiegając część kamieniczek, by po kilkuset metrach ponownie przebiegać przez rynek, tylko z innej strony. Nasza trasa prowadziła brukową drogą, od samego początku pnącą się łagodnie do góry na obrzeża miasteczka. Dalej wbiegliśmy na ścieżkę prowadzącą przez łąki. Trasa prowadziła nadal w górę, momentami tylko przechodząc do bardzo krótkich zbiegów. Były to niewielkie przerwy na złapanie oddechu, przed łagodną, ale jednak ponowną wspinaczką w kierunku grzbietu Bromowskich Skał. Dotarliśmy do kilkudziesięciu kamiennych schodów rozłożonych poniżej leśnej kapliczki. Wbiegaliśmy nimi do góry, a tuż przed nią zakręciliśmy w prawo. I oczywiście dalej pod górę, stromym podejściem wśród drzew. Biegliśmy krawędzią lasu. Z prawej strony, widoczne były liczne masywne skały, pojawiające się wśród drzew. Do nich niestrudzenie zmierzaliśmy.
Marketa Pirklova (ISCAREX Ceska Trebova) na finiszu.
Znajdowałem się w drugiej części peletonu. Tym razem postanowiłem nie biec zbyt szybko na początku wyścigu, ale patrząc na swojego „Gremlina” zauważyłem, że tempo jest niezłe. Czesi biegają bardzo mocno i jeśli chciałem przyzwoicie wypaść na finiszu musiałem dawać z siebie wszystko. Pierwszy kilometr 4:20, drugi podobnie – dla mnie to całkiem przyzwoicie i szybciej niż wstępnie planowałem – zwłaszcza, że biegliśmy pod górę. Ale i tak czułem, że nie biegnę na maksa – postanowiłem jednak nie przyspieszać. Wiedziałem, że ubiegłoroczny wynik 0:54:07 poprawię bez problemu, bo wówczas biegłem z kontuzją. Upał był niemiłosierny, około 27 stopni w cieniu. Ale biegło mi się znakomicie. Ze ścieżki prowadzącej wzdłuż lasu dostaliśmy się na asfalt. Przyspieszyłem mijając kilku zawodników, bo droga prowadziła w dół i trzeba było to wykorzystać. Dotarliśmy do miejscowej chlewni, wokół której smród roztaczał się niesamowity! Był tak dotkliwy, że o mało nie powalił nas na kolana. Trzeba było wybierać i biec na bezdechu lub przejść do marszu i również nie oddychać. Myślałem, że może gaz znajdujący się w powietrzu doda mi skrzydeł. Zaciągnąłem się mocno powietrzem, ale od razu tego pożałowałem. Nici ze skrzydełek – orłem nie zostanę! Nadal musiałem polegać na swoich nogach – zero dopingu. Mocny podbieg za tym ośrodkiem niebywałego smrodu pokonywałem z łatwością. Po raz pierwszy od początku mojego biegania, zapomniałem że jestem słaby i biegłem pod górę kilkusetmetrowym podbiegiem wyprzedzając kolejnych zawodników. Wyprzedziłem również młodą, zgrabną zawodniczkę, za którą podążałem od jakiegoś czasu. Poprawiłem się o jedną pozycję w wyścigu, pozbawiając się jednocześnie przyjemnego widoku. Coś za coś. Nie pozostało mi nic innego tylko jeszcze zwiększyć tempo, bo wkrótce zaczynała się trudniejsza część trasy. Nasza wspinaczka w głąb skał rozpoczęła się kamienną ścieżką, która nagle pojawiła się wśród bloków skalnych, by równie niespodziewanie się skończyć. Było mocno pod górę.
Ania Pernej i Artur Żak który był jej pacemakerem, a właściwie górskim poganiaczem.
Zwolniłem przechodząc do marszobiegu. Ale nadal wyprzedzałem. Dużo kobiet biegło przede mną. Mocne mają tu dziewczyny i walka z nimi do łatwych nie należy. Artur ma już całą kolekcję ulubionych czeskich zawodniczek, których jest fanem. Ja też rozpoznaję niektóre, ale nadal mogę oglądać jedynie ich plecy podczas wyścigu. Wcale mnie to nie przygnębia – nie będę mówił dlaczego. W ustach panowała pustynia, pić się chciało ogromnie, ale do mety było coraz bliżej. Supi Kos z prawej, Bomblicek także, Kovarowa Rokle po lewej i do mety. 67 pozycja w kategorii Open na 136 uczestników biegu. Czas poprawiony: 0:48:56, tempo biegu: 5:30min/km i sporo siły w nogach zostało. W mojej grupie wiekowej M-40, byłem 11-ty na 21 zawodników. Najlepszy – Jindrich Kral dobiegł do mety uzyskując wynik 0:38:06 – tempo znakomite: 4:17 i czwarta pozycja w kategorii Open. Było ciepło, ale wśród drzew przed Schroniskiem Hvezda, przy którym była meta zawodów panował przyjemny chłód. Atmosfera iście piknikowa. Piwko i chałwa dla uczestników zawodów.
Jiri Soukup (TJ LIGA 100 HK) rocznik 1927 na mecie! Niektórzy ludzie zapominają, że czas płynie nieustanie i pełną piersią cieszą się życiem!
Dekoracja i losowanie skromnych, ale licznych upominków. Ja załapałem się na gliniany, duży kubek z wizerunkiem królika. Który od razu przez kolegów został ochrzczony mianem „kubka playboya” Jaki królik, taki playboy – królik jest niezły, ja mam nadzieję również. Ale nie mnie to oceniać. Filip już miał się z nami rozstawać, ale w ostatniej chwili on także załapał się na upominek. Dla niego to nie był koniec dzisiejszego biegania, bo do domu zostało mu około 15km My postanowiliśmy nie korzystać z transportu który zapewniał organizator i również biegiem, (około 6km) wróciliśmy do Polic nad Metui. Dziękuję przede wszystkim Przemkowi za to, że dzień wcześniej zadzwonił i wybraliśmy się na zawody z których już prawie zrezygnowałem – bo to była wspaniała impreza i straciłbym dużo gdybym nie pojechał.
Slavo65