Podsumowanie 2020r. grubo po północy ;)

Jaki był dla mnie miniony rok? Sam nie wiem. Nie mam pojęcia jak go określić. Pod względem startów beznadziejny. Zaliczona zaledwie jedna impreza. Treningowo – taki sobie. Mogę napisać, że był to kolejny rok stagnacji. Dlatego jestem zaskoczony tym, że w 2020r., nabiegałem 2438km Co daje 203km średnio miesięcznie. W moim przypadku wygląda to całkiem przyzwoicie, gdyż w najlepszym dla mnie sezonie, biegałem 255km miesięcznie. Dlatego, że pomimo usilnych starań, nieomal każdego roku miałem co najmniej 3 miesiące, w których wypadałem bardzo słabo, albo z powodu problemów zdrowotnych nie biegałem wcale.

Kiedy zaczynałem w wieku 46 lat, aspiracje miałem ogromne, czując potencjał do rozwoju, pomimo zaawansowanego wieku, bo w sumie tak można określić człowieka, grubo po 40-tce. Tym bardziej, jeśli jest się początkującym biegaczem.

Najpierw było kilka lat błędów, takich samych jakie popełnia większość biegaczy amatorów bez doświadczenia, nie prowadzonych przez profesjonalnych trenerów. Po prostu poruszamy się jak dziecko we mgle. Często trenując zbyt mocno, jakbyśmy chcieli nadrobić stracony czas, albo za pomocą biegania, zrealizować młodzieńcze marzenia, których z różnych powodów nie spełniliśmy. Stąd może to ambicjonalne podejście grubo po czasie.

Ja nadal biegam. Przetrwałem, pomimo własnych błędów. Ale mam kilku kolegów, których zżerały biegowe ambicje bardziej niż mnie. Oni już nie biegają, bo przeciążony organizm odmówił posłuszeństwa, a kolejne zbyt intensywne powroty, ostatecznie uniemożliwiły im bieganie. Byli nawet koledzy, którzy mimo wyraźnych objawów przetrenowania, łykali tabletki, albo udawali, że nic im nie jest i biegali dalej!

Nie mam pojęcia, czym było to podyktowane. Zrozumiem zawodowca, który jedzie na zawody, aby nie zawieźć fanów oraz nie stracić sponsorów. Ryzykuje, ale to ma jakiś sens. W końcu z tego żyje. Ale MY amatorzy?

Wielu z nas daje się nabierać na jakieś lanserskie pierdy typu – bieganie uskrzydla i inne dorabiane do biegania ideologie. Tymczasem to zwykła, bardziej lub mniej zaawansowana rekreacja. Co nie oznacza, że nie warto dążyć do poprawiania wyników dla własnej satysfakcji, albo dla miejsca na pudle i pucharu z blachy na który będziemy z dumą patrzeć aż do śmierci i nikt tego nie zrozumie ile on dla nas znaczy.

Jest godzina 00:23 – planowałem napisać jakieś ambitne podsumowanie poprzedniego sezonu, lecz czas nagli. Ale fakt, że zabrałem się do naskrobania tych kilku zdań jest sukcesem. Bo zakrzepica, która dwa lata temu skończyła się zatorowością płucną, stała się dla mnie piętnem i nie mogę otrząsnąć się z tego, że pisać nawet mi się nie chce. Podupadłem fizycznie, bo jedna noga większa jest od drugiej, ale to drobiazg. W końcu nie jestem modelką wychodzącą na wybieg, aby prezentować różne fatałaszki. Ale mam kłopoty z regeneracją, nie mogę pozwolić sobie na tak intensywne bieganie jak w poprzednich latach i tak pewnie już zostanie.

Pogodziłem się z tym, ciesząc się z tego, że mogę biegać. A jutro, a właściwie dzisiaj, ruszam do Strzegomia, spotkać się ze wspaniałymi ludźmi, których poznałem dzięki bieganiu. Zrobimy kilkanaście kilometrów w okolicach miasteczka. Nacieszymy się bieganiem, śniegiem i rozmową o pierdołach.

Dla mnie bieganie to wentyl bezpieczeństwa, chroniący mnie przed nieprzyjaznym światem. Na początku biegowej przygody zabierałem swoje troski na biegowe ścieżki, na łąki, lub do lasu – gdziekolwiek. A teraz? Po przebiegnięciu kilkuset metrów zostają daleko w tyle, ostatecznie rezygnując z mojego towarzystwa. Co prawda czekają aż wrócę, lecz wiedzą, że przez godzinę, albo dłużej, jestem dla nich poza zasięgiem.

Takie podejście można wytrenować. Polecam! Może nie jest to medialne, nikt nie da Wam za to pucharu, lub medalu, ale warto to wytrenować. Wówczas każdy kilometr, nieudany trening lub start, kontuzja, stagnacja i brak wyników, to wszystko nie będzie miało najmniejszego znaczenia, bo nauczycie się cieszyć każdą chwilą biegowego wytchnienia.

Slavo65

Możesz również polubić…