Z wizytą u Strażnika Wieczności
Tym razem nie czekałem długo na biegowe spotkanie, ponieważ umówiłem się z dnia na dzień i pojechałem do Maćka na trening w Górach Bystrzyckich. Ale tak naprawdę nie mam pojęcia, czy owo bieganie powinienem nazywać treningiem, czy najzwyklejszym bieganiem. Nie dlatego, że mało wydajne było, czy coś takiego, ale z mojego podejścia do tego typu treningów. Bo dla mnie przy okazji takich wyjazdów najważniejsze jest spotkanie i poznawanie nieznanych mi, albo słabo znanych miejsc, a bieganie robione jest przy okazji. I gdzie tutaj fachowe podejście do treningów, bez natarczywego spoglądania na zegarek w celu ujrzenia bieżącego pulsu, spalonych kalorii, tempa, przebytych kilometrów i różnych innych danych? Brak profesjonalizmu ponownie u mnie wychodzi!
Ale tym razem zerkałem na Garmina, gdyż zanosiło się na to, że będzie to dla mnie najdłuższy trening od wielu miesięcy i to znacznie dłuższy! Stąd sprawdzanie pulsu w obawie o to, żeby nie odejść z tego świata zbyt wcześnie. Mój puls skoczył nawet do 190! Ale przez pierwszych 10km biegliśmy nieomal cały czas pod górę i gdybym był tutaj sam, pewnie bym się nad sobą rozczulał i połowę tego odcinka podchodził, lecz w towarzystwie towarzyszącej nam Kobiety, trzeba było zgrywać twardziela! Ostatecznie wyszło 26km w mało urozmaiconych, ale tajemniczych Górach Bystrzyckich, których od lat strzeże Strażnik Wieczności.
Slavo65