Cokolwiek robisz, rób to dla siebie!
Cokolwiek robisz, rób to dla siebie! Tak, wiem. Brzmi to bardzo egoistycznie, ale nie mam na myśli całej naszej życiowej działalności, bo tutaj egoizm jest nie na miejscu. Chociaż wielu ludzi, usiłuje podporządkować do swoich potrzeb – życie innych osób, w zamian nic od siebie nie dając.
Z naszą pasją, którą jest bieganie, powinno być zdecydowanie odwrotnie. Tylko takie nastawienie, polegające na tym, że biegamy dla siebie – ma sens. Przynajmniej dla mnie. Dlatego jestem przeciwnikiem mody. Jakiejkolwiek mody, nie tylko tej na bieganie. Przykładowo; modne są tatuaże i dziergamy sobie na ręce wizerunek smoka, psa, tygrysa lub wiewiórki. Jeśli zrobiliśmy to dla siebie, to tygrys nie będzie nas wkurzał, nawet za dwadzieścia lat, lecz jeśli oszpeciliśmy ciało, gdyż taka panuje moda, to możemy po latach, patrzeć zniesmaczeni na wyliniałego sierściucha, który nam się znudził, ale na trwałe z nami pozostał. Poza tym, może dla odmiany panować moda, na nie oszpecanie ciała artystycznymi bohomazami. A my, wśród gładkich jak pupa niemowlaka rodaków, będziemy wyglądali jak przestarzała, wielkanocna pisanka, odnaleziona po świętach w kuchennym zakamarku i nie wiadomo co z nią teraz zrobić. Ale to może niewłaściwe porównanie, bo gdy przestaniemy biegać i zrezygnujemy z aktywności fizycznej, nic nam nie zostanie. Kondycja oraz wysportowana sylwetka odejdą w zapomnienie.
Chwilę po wstaniu z łóżka, mówiłem sobie: robię to tylko dla siebie! Taka wewnętrzna motywacja, bo po nocnej zmianie, ciężko jest zwlec się z wyra. Wszyscy od dawna funkcjonują, lecz dla nas dzień dopiero się zaczyna, a jeśli cokolwiek chcemy zdziałać, musimy mocno okroić z godzin swój sen, ponieważ inaczej się nie da. Wstałem o 11:30 i nawet nie było tak źle. Poranna kawa, kromka chleba z miodem, by odrobinę energii do organizmu wrzucić i potworny ból głowy, który nie wiadomo skąd się przypałętał! Możliwe, że pojawił się u mnie psychiczny hamulec, którego celem było zniechęcenie mnie do treningu! Z trudem się ubierałem, coraz bardziej zniechęcony. Przez głowę przechodziły negatywne myśli; czy to wszystko ma sens? Czy dodatkowe kilka kilometrów coś zmieni? Czy po chorobie nie za wcześnie wróciłem do treningów? Czy USG, które zrobię niebawem, wykaże jeszcze jakieś badziewie pływające w moich żyłach? Miliony głupich myśli, lecz tym razem się nie dałem. Powtarzając jak mantrę: cokolwiek robię, robię to tylko dla siebie! Nie dla fotek na fejsa, które wrzucę zaraz po treningu, żeby otrzymać kilka lajków na pocieszenie. Nie po to, by być trendy i pojawiać się na siłowni, bo tak wypada…
Na siłowni nie było zbyt wiele osób. Dwa rzędy bieżni mechanicznych i tylko jedno stanowisko zajęte. Ruszyłem do przodu, najpierw 2km szybkiego marszu na rozgrzewkę, a później bieg. Przed sobą miałem kobietę, wielką jak mała ciężarówka typu dostawczak, przemieszczająca się z trudem. Tempo 5km/h Całkiem nieźle. Ja ustawiłem podobne i co 200m dokręcałem. Ona dalej swoje. Zauważyłem, że ten wysiłek nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Biegłem mozolnie, spocony jak obżarty świeżą trawą żubr, którego ktoś spłoszył, gdy zajadał się zielskiem na leśnej łące. Ona dalej swoje, lecz nieco wolniej 4,5km/h i schładzanie po 2,5km/h Byłem pod wrażeniem. Bo zawsze jestem pełen uznania oraz podziwu dla ludzi, którzy przychodzą na siłownię i po godzinie lub dwóch, idą do domu nie roniąc nawet kropli potu podczas treningu! Ze mnie przeważnie pot cieknie, jakbym w ubraniu wpadł do basenu i z trudem się z niego wydostał. Kobieta poszła do domu, zapewne z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku treningowego. Ja zrobiłem 2km marszu, 4km truchtu, później 4km na wioślarzu, symboliczną porcję brzuchów oraz kilku innych ćwiczeń na wszelkie możliwe części ciała i z poczuciem niedosytu skończyłem trening, bo pachniało małością, ale na początek musi mi to wystarczyć.
Slavo65