Marzec – 312km

BD G.Czarne - marzec

Zdjęcie zrobione podczas 28km treningu w Górach Czarnych (część Gór Wałbrzyskich) Po wspólnym biegu z Kolegami młodszymi o kilkanaście lat, a nawet więcej – pomyślałem, że za stary jestem na bieganie z Młodymi Lwami, ale już mi przeszło. Może uda mi się jeszcze, kogoś namówić na górską orkę.

Marzec – pomimo przerwy urlopowej wypadł całkiem przyzwoicie i 312km wybiegane. Musiałem mocno kombinować aby wykonać plan. Zapewne dla wielu biegaczy mój kilometraż nie jest imponujący, ale postanowiłem nie biegać więcej, bo doszedłem do wniosku, że ważniejsze dla mnie będzie kilka dni regeneracji więcej, niż przebiegnięte dodatkowe kilkadziesiąt kilometrów. Może będzie to zbyt mało do osiągnięcia spektakularnych wyników, ale czy muszę je osiągnąć?

Początek marca miałem bardziej intensywny, ponieważ obawiałem się, czy podczas wyjazdu na Maderę, będę mógł tam pobiegać i na wszelki wypadek chciałem zrobić mały zapas kilometrażu. Okazało się, że na wyspie za wiele nie pobiegałem. Mieszkaliśmy na przedmieściach Funchal – stolicy Madery w mocno zabudowanym terenie. W wolnych chwilach mogłem biegać tylko po bardzo stromych uliczkach Garajau. Żadnego terenu! Już po kilku krótkich treningach na twardej nawierzchni, stawy skokowe zaczęły mocno boleć i zrezygnowałem z treningów. Niepotrzebna przerwa spowodowana kontuzją, byłaby gorsza w skutkach od kilkudziesięciu kilometrów, które miałem nadzieję nadrobić.

Po powrocie start w 10km Biegu po Podkowę w Święcku (okolice Kłodzka / Dolny Śląsk) Pierwsza edycja biegu była udana. Trasa ciekawa, prowadząca po malowniczych wzniesieniach ze wspaniałymi widokami na okolice. Pogoda znakomita. A organizacja zawodów bez zarzutów. Tylko ja byłem bez formy. Ale jeśli nie dba się o to na urlopie i nie chodzi podczas wypoczynku z takimi myślami w głowie: „ciastko?” – ciastko nie, bo stracę formę. „Piwo” – piwo nie, bo polecę na prędkości. „Frytki?” – odpadają, bo nabiorę masy. Itd. itp. – to nie można wymagać od siebie wyników startując tuż po urlopowym wypasie. Dlatego nie byłem zbyt wymagający dla siebie. Pojechałem, gdyż ciekawiła mnie trasa, chciałem spotkać się ze znajomymi i zmusić organizm do intensywnego wysiłku. Do tego najlepsza jest rywalizacja na zawodach. Pobiegłem, tak jak było do przewidzenia – bardzo słabo. Ale zadowolony byłem z wysiłku jaki mogłem włożyć w bieg, ponieważ wiem, że na żadnym treningu nie zmusiłbym mojego o 3kg cięższego tyłka do mocnego biegu. 82kg miałem na liczniku w dniu zawodów, o 3,5kg więcej niż w chwili, w której piszę ten tekst i wyraźnie odczuwałem ten ciężar. Było minęło, biega się dalej. Druga część marca, to treningi skupione na wyrabianiu kilometrażu, zrzucaniu zbędnych kilogramów i zarzynaniu kolejnych butów…

Slavo 65

Możesz również polubić…