Strzał w stopę!!!

Ten rok zaczął się dla mnie fatalnie. Co kilka dni coś nowego, skutecznie utrudniającego bieganie. Dlatego doszedłem do wniosku, że ktoś się na mnie uwziął. Skonstruował laleczkę VooDoo i dziabie ją igiełką zadając ból, chce zmusić mnie do rezygnacji z tego co zaplanowałem. Tradycyjnie jak wszyscy ambitni biegacze, rozpoczynam sezon od ułożenia treningów i listy startów. Najdłużej trwa skonstruowanie planu zawodów, który i tak ciągle koryguję. Treningi, to kwestia dłuższego zastanowienia się nad tym co chcę w danym okresie osiągnąć, jakimi środkami i spisanie tego na papier. Często z Radkiem śmiejemy się, że papier wszystko przyjmie. Kolega mówi; dorzuć jeszcze ze sto kilometrów, dorzuć! Co sobie będziesz żałował! Ha! Ha! I tak jest w istocie. Na papierze wszystko pięknie wygląda. Po prostu bajecznie! BS-y, rytmy, interwały, siła biegowa, długie wybiegania itd. Ale ktoś czuwa, żebyś przypadkiem swojego misternie uplecionego planu nie zrobił. I dziabie igłą laleczkę, to w plecy, to w łydkę, to w tyłek, gdzie popadnie!

[youtube uSodCuo73ig nolink]

Jaki nastrój, taka muzyka! Motorhead – przynajmniej Oni są nie do zdarcia!!!

Często zazdroszczę wielomilionowej nacji ludzi bez planów, ambicji, nie dążących do niczego. Po prostu wegetujących jak rośliny, które nigdzie się nie wybierają, a ewentualną klęskę suszy chcą od siebie oddalić zapuszczając korzenie w głąb ziemi w poszukiwaniu wody. Jak ją znajdą, to na tym kończą. Nie zapuszczą ich jeszcze głębiej i głębiej – na wszelki wypadek, bo im się tego nie chce. Tacy są ludzie których jest najwięcej. Miliony! Setki milionów! Idą do pracy, bo muszą. Płodzą dzieci nie dlatego żeby przedłużyć gatunek, ale z myślą, by miał kto się nimi zająć na stare lata. Szkoda gadać. Na wychowanie dzieci nie mają ochoty, od czego w końcu jest TV, czy PlyStation i ewentualnie szkoła. Tak tylko o nich wspominam, bo czasem zazdroszczę im tej wegetacji. Mają przynajmniej spokój. Do niczego nie dążą, nic nie pragną oprócz kilku puszek piwa, paczki fajek i Eurosportu, który zawzięcie oglądają. Do kina nie chodzą, do teatru tym bardziej, w góry lub na spacer z dziećmi. A po co? Poruszają się w trójkącie bermudzkim: lodówka, kanapa, kibel. Lodówka, kanapa, kibel… Z przymusowymi przerwami na zarobienie pieniędzy, żeby mieć za co wypełnić lodówkę. Na takich jak ja lub podobnych, patrzą jak na dziwaków. W końcu to ich jest więcej.

Jeśli ktoś chce więcej, tak jak na przykład ja. To wiatr w oczy i pod górkę. A co! Niech wie, że nie będzie łatwo. Niech wybiera: komfortowa wegetacja, albo działanie! Ja wybrałem. Od lat zawsze coś robię, bo uważam, że warto dodatkowo czymś się zająć, gdzieś pojechać, coś nowego poznać lub zobaczyć. Od czterech lat zająłem się bieganiem i pojawiły się problemy z tym związane. Tak jak w tym roku. Na samym początku zaczął boleć mnie kark i mięśnie szyi. Nie wiadomo skąd ten ból się przyplątał. Bo nic ciężkiego nie dźwigałem. Nawet w pracy w tym okresie wykonywałem lżejsze zadania. Może ból przyszedł dlatego, że zaplanowałem wykonywać uzupełniający trening siłowy. Zadziałało VooDoo? Coś w rodzaju domowego crossfitu na wzmocnienie mięśni. Mogłem biegać, ale przez tą dolegliwość musiałem takie treningi odpuścić. Jak nagle zaczęło boleć, tak niespodziewanie przestało. Super! Tylko że się przeziębiłem i odpadło bieganie. Cały tydzień!!! Za oknem piękna pogoda, dla biegaczy oczywiście. Bo miłośnicy zimy, a szczególnie sportów zimowych z pewnością patrząc przez okno byli niepocieszeni. Szaro, buro i zero śniegu. Ja się cieszyłem, bo bieganie w głębokim śniegu, w lodowych koleinach ze zdradzieckimi kałużami lekko przysypanymi śniegiem jest uciążliwe. Trening się zrobi, ale trzeba bardzo uważać, bo jeden błąd i upadek jest najłagodniejszą karą za nieuwagę. Przeziębienie przeszło. Byłem zadowolony z tego, że trwało tylko tydzień. Do pracy oczywiście chodziłem, bo medycyna ludowa wsparta gripexem – tym razem wystarczyła.

Drzewko na śniegu

Pięknie było, ale ponownie przerwa w bieganiu.

Styczniowy plan był niestety zawalony. Na początku miesiąca wystartowałem w Memoriale Stanisława Kaczmarka w Wałbrzychu. Sześciokilometrowy bieg, po którym wiele się nie spodziewałem, ale trzeba było sprawdzić w jakim miejscu się znajduję. Moja ciekawość została zaspokojona. Od poprzedniego startu przesunąłem się nieco do przodu w swoim biegowym rozwoju. Mniej więcej tyle ile przemieścił się Wędrujący Kamień w Karkonoszach. Jak piszą w Wikipedii, od 1797 do 1810 roku, przesunął się o 30m w kierunku Jagniątkowa. Właściwie mógłbym być zadowolony z takich postępów, gdybym był mitycznym Matuzalemem i żył 969 lat, ale najprawdopodobniej tyle nie pociągnę! Dlatego powinienem robić szybsze postępy. Tak na wszelki wypadek. Start w wałbrzyskich zawodach utwierdził mnie w przekonaniu, że w nowej kategorii wiekowej M50 nie będzie łatwiej. Średnio poziom jest niższy od M40 Co jest logiczne, bo organizm ludzki się starzeje i wydolność spada, a różnica między najmłodszym zawodnikiem w M40, a najstarszym w M50 to przecież dwadzieścia lat. Ale ścisła czołówka nowej kategorii to mocne chłopaki, a z nimi chciałem się zmierzyć. Ponieważ takie podejście do biegania mnie bawi. Mając taki cel nie patrzysz przez okno, a widząc deszcz, czy śnieg odpuszczasz, bo po co biegać w taką pogodę? Jutro, albo po jutrze może nie będzie padać. Jeśli naszym celem jest szybsze bieganie i pokonanie jakiegoś rywala na trasie zawodów. Patrząc przez okno, zastanawiamy się jedynie w co się ubrać, żeby przemoknąć jak najpóźniej, a jak się uda to wcale. Bez postawionego celu przed sobą trudno się zmobilizować. Dlatego biegniemy, gdy inni cichcem przemykają do domu. Biegniemy, żeby przybliżyć się do tego co chcemy osiągnąć. Jest motywacja do treningów w trudnych warunkach. To lubię. Jeśli nic mi nie dolega, biegam prawie zawsze. Tylko w czasie wichury lub naprawdę mocnej ulewy odpuszczam. Widząc niezłą styczniową pogodę tego roku, mam żal. Nie wiadomo do kogo. A jednak wiem – do tego, kto mi źle życzy i zrobił laleczkę VooDoo z myślą o mnie. Może jednak taka osoba nie istnieje? Może to tylko przeznaczenie? To co było mi w tych dniach pisane? Przeziębienie odpuściło, ale łydka zaczęła boleć. Nie! Nie po treningu. Tak po prostu. Kładłem się do łóżka bez żadnych dolegliwości, a wstałem z potwornym bólem łydki. W sumie to powinienem być zadowolony. Wyskoczyć w piżamie na klatkę schodową mojego wieżowca w którym mieszka 330 rodzin, po 33 w jednej klatce i drzeć gębę: ludzie ja żyję! Ludzie żyję! I pewnie ktoś by zapytał. K…wa, a skąd to wiesz geniuszu? Wiem, bo mnie łydka na….la! Taki to odkrywczy wniosek. Bowiem wiele lat temu naukowcy stwierdzili, że jeśli ktoś po 40-tym roku życia budzi się z bólem czegokolwiek, to znaczy że żyje! Ale co to za życie skoro nie można biegać? Ból łydki również ustąpił po kilku dniach, które minęły bez treningu. Z planowanych 400km w styczniu wyszło 190km, a z ośmiu treningów specjalistycznych, tylko dwa i nadszedł luty z nowymi nadziejami na przyszłość. Z kilkudniowym opóźnieniem spowodowanym kontuzją łydki, ruszyłem w lutym na moje ścieżki biegowe. Najpierw delikatnie – 10km (BS), następnego dnia również dyskretny 10km bieg spokojny. Na trzeci dzień długi bieg z Radkiem. 20km biegu spokojnego w śniegu z długim, męczącym 3km podbiegiem pod koniec treningu. Dzień przerwy i długo oczekiwane wolne dni w pracy. Nadrobimy zaległości! Po dniu przerwy. Jeden trening rano (spokojna dyszka) i drugi po południu – dyszka i rytmy. Jest nieźle. Następnego dnia zaplanowany dłuższe, spokojne wybieganie na łatwej trasie. I koniec rumakowania! Na siódmym kilometrze zaczęła boleć mnie noga w kolanie. Prawdopodobnie więzadło poboczne przyśrodkowe i to był ten przysłowiowy strzał w stopę. Jeśli nikt cię nie załatwi, zrobisz to sam! Podczas ostatniego wspólnego treningu z Radkiem wspominałem, że straconego czasu (w naszym przypadku kilometrażu) nie da się nadrobić. Ponieważ gwałtownie zwiększając kilometraż po przerwie, można to przypłacić kontuzją. I mimo tej wiedzy starałem się to zrobić! Zachodzi więc jedno podstawowe pytanie. Po co komuś wiedza z której nie umie skorzystać? Dzisiaj za oknem wspaniała pogoda (do biegania) Robotnicy zakręcili ciepłą wodę do mojego blokhauzu w którym mieszka 330 rodzin (po 33 w każdej klatce), ponieważ wymieniają rurę na zewnątrz. Przynajmniej im nie wieje, nie pada za kołnierz, ale świeci zimowe słońca. A ja mam wolny dzień, lecz obudziłem się o piątej rano, taki jest mój złośliwy organizm – jak mam wolne, spać się nie chce! Tak tylko o tym wszystkim wspominam, żeby innych pocieszyć, jeśli mają podobne problemy, bo co nie cieszy nas tak bardzo jak nieszczęścia innych? Żarcik taki. Z pewnością Was to nie cieszy, bo dobrze wiecie jak boli przymusowa przerwa w bieganiu.

Slavo 65

Możesz również polubić…