Udany debiut Crossu Lasów Złotowskich
Pamiątkowe zdjęcia, pogaduchy, a później zacięta walka i tak powinno być!
Od kilku tygodni nie mogłem doczekać się biegu w Bartkowie. Ciekawiły mnie okolice w których trenują koledzy z Oleśnicy i Oławy, bo tam miał odbyć się grudniowy kros. Cieszyłem się również na myśl, że zobaczę znajomych. Oczekiwany dzień wreszcie nadszedł. Zastanawiałem się jak poradzę sobie z trasą biegu, po dwóch kiepskich miesiącach w ciągu których wybiegałem zaledwie 250 kaemów. Radek pocieszał mnie, że w zasadzie nie muszę się roztrenowywać, ponieważ przymusowy spadek intensywności w zupełności mi wystarczy. Nie zrobiłem okresu przejściowego, tylko powoli wracam do większego kilometrażu. Niestety kłopoty z rozcięgnem podeszwowym to sprawa nadal aktualna. Codziennie robię ćwiczenia pokazane mi przez Jarka i myślę, że za dwa, trzy miesiące problem będę miał z głowy.
Rozgrzewka w Bartkowie. Radek, ja, Justyna i Przemek.
Do Bartkowa na „I Cross Lasów Złotowskich” organizowany przez klub Lupus Oleśnica oraz Nadleśnictwo Oleśnica Śląska pojechaliśmy czteroosobowym składem. W ekipie był Przemek Załęcki, Darek Kalisz, Radek Mękal i ja. Wyjechaliśmy wcześnie, bo nie chcieliśmy się spieszyć. Przemek sprawnie prowadził furę, nawigacja nie sprawiała kłopotów i na miejsce zawodów dotarliśmy bez problemów. Bartków, to malutka wioska w pobliżu Oleśnicy. Wciśnięta między pola uprawne, łąki i las. Tak mała, że w Google znalazłem tylko jedno zdanie na jej temat. Zaparkowaliśmy obok niewielkiego budynku miejscowej świetlicy. W środku było chłodno, lecz mogliśmy rozgrzać się siadając w pobliżu rozpalonego piecyka.
Od lewej Radek Mękal, Darek Kalisz, ja i Jarek Sztyk.
Do startu mieliśmy sporo czasu. Pogoda była znakomita jak na tą porę roku. Nie wiało, nie padało i nie było zbyt zimno – kilka stopni powyżej zera. Nie ubierałem się za grubo, bo do pokonania mieliśmy ponad 20 kaemów biegu i nie chciałem się przegrzać. Mniej doświadczeni biegacze zawsze zakładają na siebie więcej ciuchów niż potrzeba. Niektórzy zawodnicy mieli na sobie koszulki, na nich bluzy, na bluzach wiatrówki i ciepłe czapki na głowach. O rękawiczkach też nie zapomnieli. Ja ubrałem się o wiele lżej. Zrezygnowałem z ciepłej czapki, wiatrówki i rękawic. W końcu jakieś doświadczenie mam. Co nie znaczy, że nie popełniam głupich błędów. Robię je – tylko bardziej wyrafinowane. Tak było i tym razem. Przed biegiem zajadałem się rodzynkami i suszonymi daktylami, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Nie wiem dlaczego w dniu zawodów wpadłem na tak głupi pomysł?! Oczywiście na efekty nie trzeba było długo czekać. Mniej więcej do połowy wyścigu. A Darek wspominał, że rodzynki to nie najlepszy pomysł!
Jarek Łuczkiewicz (TS Regle Szklarska Poręba) z Oławy.
Coraz więcej ludzi meldowało się w biurze zawodów. Czekaliśmy na kolegów z Wałbrzycha; Rafała Sendeckiego, Mateusza Misiewicza i Zbyszka Żuka, którzy gdzieś się zawieruszyli i wyglądało na to, że nie dojadą na czas. Cieszyłem się, że mogłem porozmawiać ze znajomymi, z którymi nie widziałem się od miesięcy. Miłym zaskoczeniem dla mnie była obecność Justyny z Oleśnicy, która wspominała, że na zawody nie będzie mogła przyjechać. Dojechała ekipa ze Strzegomia (Grzesiek, Mariusz i Zbyszek), znajomi z Wrocławia (Malwina, Janusz i Grzesiek) oraz Jarek z Oławy. Koledzy z Oleśnicy przygotowujący zawody również byli na miejscu. Miałem przyjemność poznać Piotrka Nowaka – byłego Wałbrzyszanina i jeszcze kilka ciekawych osób. Na zaproszenie organizatora przyjechał Marcin Świerc – nasz biegowy guru, coraz skuteczniej walczący ze światową czołówką. Panowała niezła atmosfera. Wiele osób znało się osobiście i to jest przewagą kameralnych biegów nad mega imprezami. Ja wolę taki koleżeński klimat. Przyjacielskie pogaduchy do samego startu, a później nie ma zmiłuj się! Koleżeństwo kończy się na linii startu, ale na linii mety wszystko wraca do normy. I nikt nikomu nogi podczas biegu nie podstawia. Dlatego z chęcią chce się spotykać tych ludzi ponownie. Nawet jeśli dostaniemy od nich biegowy łomot. W końcu każdy orze jak może. Ty biegasz – inni leczą kontuzję. Ty masz problemy, to inni biegają i tak w kółko. Raz na wozie, raz pod nim. Najważniejsze, żeby się nie zniechęcać. Każdy trenuje po swojemu. Jednym lepiej to wychodzi innym gorzej, ale wszyscy zażywają trochę ruchu, a to jest najważniejsze.
Jak Grzesiek Sulima (Strzegom) przyspieszy, to nie ma mocnych! Obok Mariusz Głąbała (Strzegom). Za nimi Krzysztof Olański (Rondo Klecina)
Miejsce startu znajdowało się kilkaset metrów od biura zawodów – na końcu wioski, na drodze prowadzącej w głąb lasu. Ruszyliśmy lecz kolegów z Wałbrzycha nadal nie było. Może organizator pozwoli im wystartować jeśli pojawią się w Bartkowie? Pierwszy kilometr biegłem w tempie wygodnym dla siebie – 4:50 min/km, co ogromnie mnie zaskoczyło, bo było całkiem przyzwoite. Zwłaszcza, że dwa dni wcześniej zniechęcony wracałem z treningu do domu. Treningowe tempo 5:40, było dla mnie wyczerpujące i odechciało mi się biegać. Tym razem zwolniłem do 5:00 min/km Nie chciałem ryzykować. Za mało treningów, żeby szybciej biegać. Postanowiłem biec po piątce na kilometr, a po dziesiątym kaemie przyspieszać. Podążaliśmy drogą gruntową przez piękny las, który nawet o tej porze roku wyglądał wspaniale. W większości podłoże było tak miękkie jak na tartanie, lecz trzeba było uważać, bo to nie tartan i jakiś zdradziecki korzeń mógł złapać za nogę. Trasa wyścigu składała się z dobiegu do miejsca, w którym zaczynała się kilkukilometrowa pętla. Na niej trzeba było zrobić dwa okrążenia, a później powrót tą samą drogą na metę w Bartkowie. Spodobał mi się ten bieg. Dla mnie w miarę płasko, ale to było tylko złudzenie. Wykres nie kłamie. Podbiegów i zbiegów było mnóstwo na trasie zawodów.
Radek Mękal (http://radekbiega.pl) na najtrudniejszym podbiegu.
Peleton rozciągnął się znacznie już na samym początku wyścigu. Grześka i pozostałych chłopaków ze Strzegomia nie widziałem. Pewnie coś kombinowali. Bo Grzesiek jest znacznie szybszy ode mnie, a był daleko za mną. Na równym terenie nie mam z nim szans, a tutaj nie było zbyt wiele przewyższeń. Kilkukilometrowa, ciekawa pętla nie pozwalała się nudzić. Dużo niewielkich, krótkich podbiegów i zbiegów oraz jeden dłuższy i bardziej stromy. Pokonanie go było mozolną wspinaczką, ponieważ nogi grzęzły w głębokim piachu. Tutaj zwalniali wszyscy. Jedni powoli wbiegali na górę, inni po prostu wchodzili.
Budzeń Sandra (Sobas Team Nysa) – najszybsza dziewczyna na mecie w Bartkowie – 1:45:52
W połowie wyścigu, moje żywieniowe fanaberie dały znać o sobie i zaliczyłem krzaki tracąc kilka cennych minut. Przed przymusową przerwą biegłem na 42 pozycji i musiałem odrabiać straty. Po kilku kilometrach dogoniłem Darka z którym biegłem w pierwszej części wyścigu. Wyprzedziłem go i gnałem dalej. Na długiej prostej zobaczyłem Radka z którym również biegłem przez pierwsze kilka kilometrów. Niestety miał sporą przewagę, a do mety zostało już niewiele. Za mną pojawił się Grzesiek. Co wcale mnie nie zdziwiło. Powalczyłem z nim przez 2-3 km, ale nie dałem rady. Wyprzedził mnie w końcu. Przyspieszyłem na ostatnich dwóch kilometrach i był to najszybciej pokonany przeze mnie odcinek. Mimo problemów zadowolony byłem z mojego startu, bo nie spodziewałem się, że tego dnia będzie mnie stać na takie tempo biegu. Na obecnym poziomie zadowalające. Ostatecznie 22 kilometrową, ciekawą trasę krosu w pięknych lasach pokonałem w czasie 1:48:10 ze średnim tempem 4:55min/km i na mecie zameldowałem się na 43 pozycji.
Przemek Załęcki z Wałbrzycha zasłużył na pączka numer 35!
Na każdego uczestnika czekał pamiątkowy medal i pączek z numerem miejsca jakie się wywalczyło. To był oryginalny pomysł organizatorów imprezy. Pierwsza edycja zawodów była bardzo udana. Przynajmniej ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Koledzy również byli zadowoleni z sobotniego krosu w Bartkowie. Wielkie uznanie dla organizatorów za elastyczność. Mam na myśli to, że mimo znacznego spóźnienia pozwolili kolegom wystartować w zawodach. Gratulacje dla wszystkich, którzy brali udział w zorganizowaniu i obsłudze I Crossu Lasów Złotowskich!
Puchar ufundowany przez Radka był dla mnie największym, pozytywnym zaskoczeniem odkąd biegam!!!
Przed zawodami Radek wspominał, że do domu wrócę z pucharem. Myślałem, że żartuje, bo jeszcze nie czas na walkę z najlepszymi. Może ten czas kiedyś nadejdzie? Ale puchar w Bartkowie dostałem, za zajęcie III miejsca w kat. M40 podczas tegorocznego Nocnego Górskiego Maratonu. Trofeum otrzymałem od Radka, bo w Boguszowie tylko zwycięzcą nagroda się należy. Dziękuję Radek! Dobrze jest troszkę dłużej pożyć. Na przykład dociągnąć do pięćdziesiątki, żeby ktoś nas w końcu pozytywnie zaskoczył sprawiając miłą niespodziankę!
Zwycięzca zawodów Marcin Świerc z dyrektorem biegu Jackiem Ryczyńskim.
Pierwszy Cross Lasów Złotowskich ukończyło 94 zawodniczek i zawodników.
Zwycięzcy:
1) Marcin Świerc (Salomon Suunto Team) – 1:22:25 (3:45)
2) Dziądziak Łukasz (Studio Maciej Bych Oława) – 1:29:38 (4:04)
3) Kłonowski Tomasz (Oława) – 1:30:51 (4:08)
Najlepsze Kobiety:
1) Budzeń Sandra (Sobas Team Nysa) – 1:45:52 (4:49)
2) Jachowicz Malwina (Motio Fizjoterapia Wrocław) – 1:50:11 (5:00)
3) Stefaniak Justyna (KB Lupus Oleśnica) – 1:52:55 (5:08)
Dziękuję za wspaniałe zawody, zaciętą rywalizację i czekam na kolejną edycję.
Zdjęcia wykorzystane we wpisie są autorstwa Bartka Michalaka >>>> (http://www.olesnickisport.pl), któremu ogromnie dziękują za ich udostępnienie.
Slavo 65