Bisik – ostatni wyścig w Czechach
Darek Kalisz w drodze na szczyt Ruprechtickiego Spicaka
Biegiem na Bisik zakończyłem rywalizację w czeskiej serii „BĚŽECKÉ VRŠKY 2014” organizowanej przez REDPOINT TEAM Teplice nad Metují. Zawody składały się z sześciu biegów na dystansie od 2,8km do 5,5km Były to krótkie, ale wymagające biegi, ponieważ wszystkie, niemal od linii startu prowadziły mocno pod górę. Zawody odbywały się od połowy października w każdą środę. Można powiedzieć po pracy. Ponieważ start był o godzinie 16:00 Dlatego w połowie cyklu biegliśmy gdy zaczynało zmierzchać, a wracaliśmy po zmroku. Wpisowe to skromne 50CZK za bieg. Nie było medali, pamiątkowych koszulek technicznych i innych gadgetów. Ale dekoracja i skromne nagrody dla zwycięzców kategorii po biegu otwarcia i to samo na koniec cyklu. A tutaj były dodatkowo puchary i medale dla najlepszych w klasyfikacji generalnej. Startowaliśmy z kilku miejscowości na okoliczne wzniesienia. Biuro zawodów było w busie, przyjeżdżającym na linię startu, albo w sklepie Redpoint w Teplicach nad Metuji. Czas mierzono ręcznie (stoperami) Po zawodach wszyscy zwijali się do domu. Czeski klimat bez spinu i hałasu. Po prostu mocne bieganie. Krótkie starty były dla mnie nowością. Przeważnie biegam na dystansach o wiele dłuższych. Sporadycznie startuję w biegach poniżej 10km Nie powiem, że nie wiedziałem jak podejść do czeskich występów. Bo według mnie taktyka jest prosta; od pierwszych metrów trzeba biec na maksa, bo to za krótki dystans żeby kalkulować. Może zawodnicy z czołówki muszą stosować jakąś taktykę w walce o zwycięstwo. Tego nie wiem, ale będę się dowiadywał. Ha! Ha!
Edek Baczewski z Wałbrzycha, sześciokrotny zwycięzca Sudeckiej Setki na mecie Behu na Bor I
Jeśli chodzi o podsumowanie moich startów – na tle konkurencji wypadłem blado. Były dwa powody braku formy; kontuzja rozcięgna podeszwowego i związane z tym drastycznie zmniejszenie treningów. Stąd brak formy i trzy kilogramy wagi więcej. Co tu dużo mówić. Tyłek urósł. Z utrzymaniem wagi mam zawsze problem, a targanie na górę trzech kilogramów więcej było dodatkowym wysiłekim. Nie znaczy to, że ogrywałbym Czechów, gdybym był w szczycie swoich możliwości, ale byłoby nieco lepiej. W mojej kategorii dominował Osoba Martin z Loko Mezimesti (mój rocznik), któremu deptał po piętach Vit Pavel z Vella Cycling. Później byłem ja i goniący mnie Binar Lubos (Hobuk) Pierwszych dwóch zawodników było dla mnie poza zasięgiem. Średnio biegli o minutę szybciej na kilometr niż ja! Z Lubosem mogłem powalczyć o miejsce na pudle. Dwa razy wygrał on, dwa razy pokonałem go ja. Ostatecznie w kategorii, raz byłem drugi, dwa razy trzeci, a on był trzy razy na trzecim miejscu i to zadecydowało o tym, że znalazłem się na pudle w całej rywalizacji. Do punktacji liczyły się trzy najlepsze starty na sześć biegów. W mojej kategorii startowało sześciu zawodników i ktoś może powiedzieć że mało. Ale wystarczy tylko czterech, żeby być poza pierwszą trójką, nie musi być stu, czy więcej.
Polska ekipa po zmroku na mecie Behu na Hvezdu. Nr 204 – to ja, obok Darek Kalisz i Edek Baczewski. Niżej Paweł Strzelczyk i Kamil Pernej.
Dziesiąta edycja cyklu była rekordowa. Wystartowało około 60 zawodniczek i zawodników. W tym ośmiu z Polski. Jeden z Polanicy – Kusociński Sławomir i ja z kolegami z Wałbrzycha. Razem z Darkiem Kaliszem braliśmy udział we wszystkich biegach i postanowiliśmy zaliczyć kolejną edycję czeskich zawodów. Spodobała nam się ta rywalizacja, chociaż Czesi nie dali nam żadnych szans. Co nas zmotywowało do pracy nad sobą, bo w następnym roku chcieliśmy trochę z nimi powalczyć, żeby sobie nie myśleli…
W środku Osoba Martin, ten sam rocznik, ale większa moc! Kolega po lewej odbierał nagrodę za Pavla Vita, a ten skromny facet po prawej to ja.