Holly – day w Jakuszycach!
Bieganie, bieganiem, ale spotkanie z przyjaciółmi i znajomymi też jest ważne. Od lewej: Grzesiek ze Strzegomia, Agnieszka z Ząbkowic Śląskich oraz ja z Wałbrzycha.
Na zawody do Jakuszyc przyjechałem z Żoną i koleżanką Małgosią. Startować miał jeszcze Radek, ale z jego udziału w biegu nic nie wyszło. Swoją koszulkę z imprezy dostanie, bo pakiet odebrałam, lecz szkoda, że nie mógł zajrzeć w Izery. Pogoda była wspaniała. Około 16 stopni i słońce, które na czas biegu schowało się za chmurami. Ogromny parking w Jakuszycach rozłożony tuż przy drodze prowadzącej do granicy, był prawie pełny. Mnóstwo samochodów, a ja parkuję obok Agnieszki Malik z Ząbkowic. Ucieszyłem się z nieoczekiwanego spotkania, bo dawno się nie widzieliśmy.
Piotr Holly z Wałbrzycha (TS Regle Szklarska Poręba) od początku musiał walczyć z mocną konkurencją (fot. Zyta Szarafin)
Do Jakuszyc przyjechałem z bolącą stopą. Największy ból był w okolicach kostki. Nie wiem co to za mięśnie, ścięgna lub stawy są w tym miejscu, ale będę się dowiadywał. W każdym razie bolało znacznie. Męcząca dolegliwość była efektem mojej głupoty, a delikatniej mówiąc; braku profesjonalnego podejścia do spraw treningowych po kilkudniowej przerwie – to ładniej brzmi i bardziej fachowo, niż wyświechtane słowo – głupota. Krótko mówiąc załatwiłem się sam. Przez ostatnie dwa tygodnie z powodu mocnego przeziębienia zrobiłem tylko dwa treningi, które miały być przebiegnięte truchcikiem – jak nakazywałby zdrowy rozsądek. Trucht będący elementem treningowym pozwalającym nie zapomnieć o bieganiu i łagodnie wprowadzającym organizm do cięższej pracy po przerwie. Amatorszczyzna, przejawiająca się u mnie brakiem konsekwencji, wzięła górę. I zamiast truchtu, było bieganie na „maksa”, bez specjalnej rozgrzewki, która powinna być nawet nieco dłuższa niż zwykle. Moja biegowa nonszalancja skończyła się tak, jak było to do przewidzenia. Dlatego zły byłem na siebie, bo nie było na kogo zwalić winy, jak to w naszym ludzkim zwyczaju bywa.
Marek Swoboda nigdy nie odpuszcza – 11 w kat. open / I m-ce kat. M50 w „Jakuszyckiej Dziesiątce” (10,7km); czas 0:45:18 (fot. Zyta Szarafin)
Ból był znaczny, ale mogłem chodzić. Próby truchtu też wypadły nieźle. Wiedziałem, że jeśli wystartuję – może oznaczać to kilkudniową przerwę w dalszych treningach. Żal było mi nie wystartować w Izerach. Trasa biegu ciekawiła mnie ogromnie. Według wstępnej oceny wydała mi się łatwa, biorąc pod uwagę inne biegi górskie. Zaryzykowałem i ruszyłem na trasę zawodów. Przed startem spotkałem Marka Swobodę z Wałbrzycha, który nadal boryka się z kontuzją, ale postanowił wystartować na dystansie 10km, aby zachować szanse na zwycięstwo w Montrail Lidze Biegów Górskich w kat. weteranów i Grzesia Sulimę ze Strzegomia z którym miałem rywalizować w półmaratonie. Kolega wspominał, że również ostatnio mało biega i będzie zadowolony jeśli uda mu się wykręcić średnie tempo 5min/km na tej trasie. Po mojej głowie też taka cyfra chodziła, ale nie miałem pewności jak będzie tym razem. Mała ilość treningów, niedawno przebyte przeziębienie – ciągnące się przez dwa tygodnie, oraz dolegliwość którą sam sobie zafundowałem. To mogło oznaczać tylko jedno – bez względu na to jak wypadnę w zawodach i tak powinienem się cieszyć.
Zwycięzcy Półmaratonu „Letni Bieg Piastów 2014” podczas dekoracji.
Ruszyliśmy. Przed nami do pokonania były dwie pętle i odcinek prowadzący do mety, razem tworzyły dystans półmaratonu. Na początek zaledwie kilkadziesiąt metrów łatwego biegu i w górę. Zaczęło się! Długi, ponad kilometrowy podbieg, a później w dół około 2,5km do miejsca krzyżującego się z drogą prowadzącą do Schroniska Orle i przez mostek ponownie pod górę. Moja wspinaczka wypadła nieźle, ale wiedziałem że na zbiegu nie powinienem biec zbyt mocno – przynajmniej pierwszego okrążenia. Tak też zrobiłem. Za mostkiem rozpoczęła się mozolna, około 3 kilometrowa wspinaczka i w dół. Część zawodników zmierzała już do mety, pozostali biegli dalej. Pierwsze okrążenie wypadło całkiem przyzwoicie, ze średnią kilka sekund poniżej piątki. Stromy podbieg rozpoczynający drugie, był miejscem w którym większość biegaczy przechodziła na chwilę do marszu, aby odetchnąć przed kolejną porcją kilometrów. Ja również maszerowałem, by przejść do marszobiegu, którym wspinałem się do góry.
To był mój najwolniejszy km (6:05), ale złamało mnie na 15km Tutaj dopiero odczuwałem brak systematycznych treningów w ostatnim okresie – 6:03min/km i wyraźny spadek mocy. Nie przejmowałem się tym, że zostałem wyprzedzony przez kilku zawodników, bo wiedziałem, że tego dnia to było wszystko na co mnie stać. Boląca stopa zaczęła utrudniać bieg dopiero na około 18km Od tego kilometra, starałem się biec na palcach prawej nogi, żeby zmniejszyć ból i brnąłem do mety. Bieg ukończyłem na 108 pozycji z czasem – 1:47:59 Półmaraton w Jakuszycach był moim pierwszym słabym startem z którego byłem zadowolony. Trasa biegu prowadziła szerokimi traktami Gór Izerskich po których zimą biega się na nartach. Mało widokowa, bo jedynie w dwóch, trzech miejscach było widać dalsze okolice. Lubię klimat tych gór zarośniętych drzewami, z łąkami porośniętymi wysoką trawą, torfowiskami, jagodzinami i grzybami wszelkiej maści. To wspaniałe miejsce do biegania na nartach lub bez nich, do jeżdżenia na rowerze oraz spacerów, bez wymagających, większych przewyższeń.
Grzesiek Sulima – Strzegom (Strzegomska Dwunastka) tym razem nie dał mi żadnych szans. 52 m-ce open / M40-13 czas 1:40:27