WB na trasie „Chojnik Maratonu”

Od dawna planowałem trening w tych pięknych okolicach. Hutniczy Grzbiet, Czarny Kocioł Jagniątkowski, Śmielec, Wielki Szyszak, Śnieżne Kotły i wspaniałe panoramy innych części Karkonoszy – to można tutaj zobaczyć. Przeszedłem niemal wszystkie ścieżki w tej części gór. Bieg to co innego, zwłaszcza gdy pokonujemy dystans na czas. Trasa „Chojnik Maratonu” przypadła mi do gustu od momentu kiedy zapoznałem się z nią po raz pierwszy, zaglądając na stronę zawodów. Analizując jej przebieg, profil oraz pokonując spory odcinek maratonu wczoraj, około 32km trasy – mogę stwierdzić, że bieg będzie naprawdę bardzo wymagający. Znam te okolice z wielu wycieczek, byłem jednak zaskoczony trudnościami jakie zastały mnie na trasie. Pokonując szlak turystyczny marszem, bez pośpiechu z przerwami na podziwianie krajobrazu, zdjęcia lub na posiłek, nasze zmęczeni nie jest tak wielkie jak podczas biegu, chociaż więcej czasu potrzebujemy na pokonanie planowanego odcinka. Stąd moje zaskoczenie trudnościami, na które nie zwróciłem uwagi podczas wycieczek, bo nie musiałem.

01.WB - Chojnik M - panorama

Górna część trasy maratonu: od lewej Śmielec, Wielki Szyszak i Śnieżne Kotły

Do Jagniątkowa dotarliśmy przed godziną 10:00 Moja żona z koleżanką ruszyły w góry. Ich trasa była o kilkanaście kilometrów krótsza, ale w całości miała pokrywać się z trasą mojego biegu. Nie wiedziałem ile kilometrów dzisiaj zrobię, bo obliczyłem tylko czas pokonania wyznaczonej trasy, według danych podanych na mapie i wyszło mi 10 godzin i 15 minut marszu. Dlatego planowałem przebycie tego dystansu w ciągu 5 godzin i 20 minut, co dawało mi dystans około 30 kilometrowy. To były grubymi nićmi szyte kalkulacje. Ale dla mnie nie miało znaczenia ile będzie wynosił dzisiejszy bieg. Głównym celem było pokonanie najcięższych i najdłuższych podbiegów maratonu; Hutniczego Grzbietu – „Petrovką” (nazwa odcinka czarnego szlaku prowadzącego wzdłuż grzbietu) oraz „Koralową Ścieżką” – drugim podbiegiem (podejściem) krótszym, ale trudniejszym, prowadzącym wzdłuż prawej strony Czarnego Kotła Jagniątkowskiego.

02.WB - Chojnik M - Martinova Bouda

Martinova Bouda i droga którą nadbiegną uczestnicy maratonu

Ruszyłem do boju zbiegając w dół Jagniątkowa. Zapowiadało się na upalny, bezwietrzny dzień. Tak było przynajmniej u podnóża gór w chwili rozpoczęcia mojej wędrówki. Zabrałem ze sobą kamelbak (nigdy wcześniej nie używałem tego pojemnika na wodę) z dwoma litrami wody, jeden żel, trzy wafle „Góralki” oraz kurtkę, bluzę i koc foliowy na wszelki wypadek. Dzień wcześniej zapowiadali burze i deszcz w tym rejonie, co miało nastąpić w godzinach popołudniowych. Na razie było gorąco około 25 stopni. Zbiegłem w dół miejscowości i czarnym szlakiem zaczęła się moja mozolna wspinaczka na grzbiet Karkonoszy. Początek „Petrovki” pokonywałem truchtem, dalej marszobiegiem, aż w końcu przeszedłem do marszu, bo droga była już dla mnie za stroma. Rozpoczynając wędrówkę do góry nie łudziłem się, że pokonam ten odcinek ciągłym biegiem, ale nie myślałem również, że pójdzie mi tak ciężko. Cztero-kilogramowy plecak (zważyłem dzień wcześniej) też robił swoje. Docierając do granicy czułem jego ciężar na grzbiecie. Pamiątkowe zdjęcia i dalej obok pozostałości Petrovej Boudy, biegłem trawersem do Martinovej Boudy rozłożonej u podnóża Wielkiego Szyszaka. Zaskoczyło mnie to, że na w miarę wygodnym odcinku, łagodnie opadającym w dół nie mogłem porządnie przyspieszyć. Ogromne kamienie i korzenie skutecznie to utrudniały.

03.WB - Chojnik M-początek zbiegu do Schroniska

Początek zbiegu żółtym szlakiem do Schroniska pod Łabskim Szczytem 

Mijanie licznie spacerujących w piękną majową pogodę turystów, również znacznie spowalniało bieg. Spoza drzew wyłoniły się Fucikovy Boudy, ale dalej trasa treningu skręcała w prawo i kilkaset metrów biegłem pod górę do Martinovej Boudy. Mijając budynek droga nadal się wznosiła i trawersowała zbocze Wielkiego Szyszaka, ciągnąc się w kierunku Labskiej Boudy rozłożonej w górnej części okazałego Labskeho Dolu. Widoki były wspaniałe, a błękitne niebo z nielicznymi chmurami i słońcem jeszcze bardziej dodawały uroku tym okolicom. Biegłem znacznie szybciej, ale kilka krótkich postojów na wyciągnięcie aparatu fotograficznego i zrobienie zdjęcia, wybijało mnie z rytmu. Żałowałem, że zabrałem ten sprzęt ze sobą, bo pokusa uwiecznienia gór była wielka, ale gdybym go nie wziął – również był żałował. Dotarłem do dużego i niespecjalnie ładnego obiektu Labskiej Boudy, gdzie spacerowało bardzo wiele osób różnej narodowości. Głównie gospodarzy – Czechów oraz Niemców, Węgrów i Polaków. Minęły dwie godziny biegu, w ciągu których pokonałem zaledwie 15km docierając do źródeł Łaby. Biegłem dalej w kierunku Śnieżnych Kotłów i do krzyżówki, skąd zaczynał się zbieg w kierunku Schroniska pod Łabskim Szczytem. Poprosiłem napotkanego turystę o zrobienie pamiątkowego zdjęcia, zjadłem kolejnego „Góralka” i ruszyłem w dół żółtym szlakiem. Przede mną roztaczała się piękna panorama. Najbliżej widoczne były okolice i zbocze Łabskiego Kotła, dalej widziałem Szrenicę ze schroniskiem na szczycie, a w oddali Szklarską Porębę i położony za nią masyw Gór Izerskich. Zbiegałem szybko, wkrótce docierając do Schroniska pod Łabskim Szczytem.

04.WB - Chojnik M - Schr. pod Ł.Szczytem

Piękna panorama i widoczne Schronisko pod Łabskim Szczytem

Kilka chwil przerwy na łyk wody oraz spojrzenie na mapę i ponownie w dół czarnym szlakiem. Po kilkuset metrach skończyło się „rumakowanie”. Kamienie, kamienie, kamienie i liczne korzenie. Ale to nie było wszystko. Na tym odcinku było wąsko i bardzo ślisko. Momentami nie wiedziałem, gdzie postawić nogę, po prostu brakowało mi pomysłu. W terenowym bieganiu decyzje należy podejmować szybko i wiedzieć, gdzie wyląduje nasza stopa, zanim się ją tam postawi. Trzeba być skoncentrowanym przez całą trasę, moment nieuwagi, może nas drogo kosztować. Było coraz trudniej – niby biegłem, ale Garmin wskazywał coraz wolniejsze, prawie marszowe tempo. Nic nie mogłem zrobić, w tak trudnych warunkach rzadko zdarza mi się biegać. Każdy krok, to oddzielna decyzja, której już nie można cofnąć, dlatego bieganie po górach jest tak ekscytujące. Setki śliskich kamieni, jakby ktoś złośliwie je tutaj rozłożył, wplatając w nie korzenie i puszczając strugę wody, obmywającą je z każdej strony. Dobrze, że nie padało, bo byłaby prawdziwa jazda figurowa na głazach. Dotarłem w dół do leśnego traktu i nie zastanawiając się skręciłem w prawo, zgodnie z kierunkiem jaki ustaliłem przeglądając mapę przed treningiem. Mogłem przyspieszyć, bo leśna, szeroka droga zachęcała do szybszego biegu. Minąłem miejsce w którym przecinał ją niebieski szlak prowadzący w górę do Przełęczy pod Śmielcem. Wysoki Most, tak nazywa się ta leśna krzyżówka. Biegłem dalej, tylko momentami przechodząc do marszu dla złapania oddechu – było gorąco. Plecy miałem bardzo mokre. Musiałem zatrzymać się, bo przypuszczałem, że kamelbak przecieka. Na szczęście tak nie było i biegłem dalej. Zacząłem się niecierpliwić. Mijały minuty, a ja nadal nie dobiegłem do miejsca, w którym spodziewałem się przecięcia drogi ze szlakiem prowadzącym na „Koralową Ścieżkę”

05.WB-Chojnik M - Czarny Kocioł

Czarny Kocioł wzdłuż którego wspinamy się ponownie na grzbiet Karkonoszy

W końcu zniecierpliwiony dotarłem do znaków. Przerwa na ostatniego „Góralka” i w górę. Nogi już nie podawały. Było bardzo stromo, albo tak mi się wydawało. 24 km w nogach i około 4 kilometrowe podejście w górę. Wchodziłem, nawet nie myślałem o podbieganiu. Ciągle w górę, droga wydawała się nie mieć końca. Ale z lewej strony ścieżki, coraz mocniej zaczął wyłaniać się grzbiet Czarnego Kotła. Ośmielony jego widokiem zdecydowałem się na kilka krótkich podbiegów i wkrótce znalazłem się ponownie na granicy. Skręciłem w prawo i marszobiegiem dotarłem do Przełęczy pod Śmielcem. Piękne, złowieszcze chmury nad Wielkim Szyszakiem i Śnieżnymi Kotłami robiły wrażenie. Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie i ruszyłem w dół, ponownie do Wysokiego Mostu i dalej do Jagniątkowa. Tym razem kamieni było mniej. Zastąpiły je liczne korzenie. Potknąłem się kilka razy. Najwyraźniej ze zmęczenia nie unosiłem nóg wystarczająco wysoko. Na szczęście nie upadłem. Mijając Wysoki Most biegłem dalej, nieco wygodniejszą ścieżką. Końcówka trasy, to bieg asfaltem w kierunku Jagniątkowa. Mogłem trochę przyspieszyć i wkrótce dotarłem do parkingu. I po raz pierwszy cieszyłem się, że będę musiał długo czekać na kobiety, bo miałem nadzieję, że w tym czasie organizm trochę ochłonie, zanim ruszymy do domu.

06.WB - Chojnik M-Przeł. pod Śmielcem

Wielki Szyszak od strony Przełęczy pod Śmielcem

36km trasę z przewyższeniem +1847m/ -1820m pokonałem w czasie (netto) 5:07:20 Tempo biegu 8:32min/km Niezbyt rewelacyjne, ale nie biegłem na maksa. Dlatego zdecydowałem się na start w maratonie. Wspaniała, wymagająca trasa. Przepiękne okolice. Mam nadzieję, że dystans górskiego maratonu pokonam szybciej. Jeszcze trzy tygodnie treningów, to niewiele, ale co nieco można jeszcze poprawić przed startem. Niezdecydowanych zapraszam na stronę maratonu. Zapisujcie się.  Będzie ciężko, ale damy radę. >>> http://www.profitmaraton.pl

Slavo65

Możesz również polubić…